Uwaga! Uwaga!

Dzisiaj w Gazecie Wyborczej zaczął się cykl pod tytułem Uwaga krakowianie! Nadchodzą nowi mieszczanie! Sama mieszkam w Krakowie od ponad 6 lat i chyba naprawdę widocznymi różnicami są różnice językowe – ja mówię, że idę na dwór, jak chodzi mi o wyjście poza budynek (uwaga dla osób zwłaszcza starszych, które chcą być super poprawne językowo: z tramwaju, autobusu, samochodu oraz innych pojazdów się wysiada. Wychodzi się z budynków i innych miejsc nieruchomych). Natomiast mój kolega, którego prawie cała rodzina mieszka w samym Krakowie i odległości mniejszej niż 30 kilometrów od czterech pokoleń najmniej, mówi, że idzie na pole.

Co myślicie o różnicach między rodowitymi mieszkańcami waszych dużych miast a „ludnością napływową”? Dla mnie sporo zależy od samych ludzi. Z niektórych krakusów w czasie rozmowy wychodzi czasami buta, że są lepsi od przyjezdni, którzy zjawili się w Krakowie na studia i zostali. Jednak generalnie można się było dogadać. Z drugiej strony spotkałam na studiach ludzi, którzy przyjeżdżając do Krakowa mieli dwa cele: skończyć studia minimalnym wysiłkiem i zaliczyć co weekend jakiś klub.

Wasz Lis Książkowy

Published in: on 22 lutego 2010 at 06:53  15 Komentarzy  

The URI to TrackBack this entry is: https://lisksiazkowy.wordpress.com/2010/02/22/uwaga-uwaga/trackback/

RSS feed for comments on this post.

15 KomentarzyDodaj komentarz

  1. Przez większośc życia mieszkam w moim małym mieście, w którym poza historycznymi naleciałościami językowymi (związanymi z dawną przynależnością miasta do innego państwa) nie zauważam. Pewnie jest to spowodowane tym, że do nas mało kto przyjeżdża i pozostaje. Czyli oznacza to, że w moim mieście spotkasz raczej rodowitych mieszkańcwó (a i ci uciekają jak mogą – choć mam nadzieję, że to się poprawia?) Jeśli chodzi o miasta większe, które chyba zapominają, że poniekąd żyją z tych, którzy przyjeżdżają na studia potem podejmują pracę w tym mieście – są znaczy źródłem dochodu dla miasta (patrz podatki) to jest to częsty problem przyjezdnych, traktowanych z góry. Mieszkałam i pracowałam w mieście, które ilość mieszkańców, którą może się pochwalić zawdzięcza studentom (stanowią 1/3 jak nie połowę mieszkańców miasta) i może nie odczuwałam w jakiś szczególny sposób wrogości bo przebywałam głownie z równymi mi to jednak mogę uwierzyć w to, że potrafią być oni nieprzyjemni (spotykało mnie to raczej na studiach). Z drugiej strony nie wiem jak zareagowałabym gdybym miała mieszkać w takim mieście. W mieście, do którego zjeżdżają się ludzie, o których potem słyszysz raz i drugi, i kolejne porażki miasta przypisujesz obecności tych „nabytych” mieszkańców.
    Trochę zamotałam?:)
    Miłego dnia Lisku:)

    • Trochę…… Siedzę w Krakowie jako naleciałość już kawałek czasu i widzę np. w letnie miesiące (lipiec i sierpień), jak na ten czas z miasta wywiewa tak z jedną czwartą ludzi (studenci i część uczniów), którzy powodują jakieś drgania. Mniej ludzi w knajpach itd. itp.

      • właśnie to jest to o czym też pisałam … widzisz … sama piszesz, że wyjeżdżają, że pusto się robi – ok z jednej strony uff uff dla mieszkańców, a z drugiej? – mniej pieniążków (są jak turyści:-) ) no i nie ma na kogo psioczyć (a to „burdy” robią, a to miejsca pracy zabierają).. tak o tym coś wiem, coś słyszałam … to przez tych przyjezdnych, to przez studentów itp…
        a naleciałości językowe .. bo o tym miało być – osobiście myślę, że teraz się tak mieszają tradycje i kultury, że nie robi wrażenia na poznaniakach pomorskie „jo” i odwrotnie – „pyry” jadają i na pomorzu 🙂

  2. Myślę, że to właśnie zależy od pojedyńczego człowieka tak jak powiedziałaś. Osobiście nie mam nic przeciwko jednym czy drugim. Każdy wybiera tam gdzie chce mieszkać, jedni przyjeżdzają z małych wiosek do wielkich miast a drudzy z tych wielkich miast uciekają. Najbardziej chyba mnie jednak denerwuje kiedy ludzie z małych wiosek zapominają ską pochodzą i zaczynają pokazywać się jako wielkie mieszczuchy. Żeby nikt opatrznie mnie nie zrozumiał, ja nie mam nic przeciwko ludziom z małych miasteczek tudzież wiosek ( nawet moja przyjaciółka pochodzi z małej mieściny), lubię jedynie gdy ludzie wiedzą skąd pochodzą i szanują to. Bo wypierając się swojego pochodzenia wypierają się też swojej rodziny i przyjaciół, którzy nadal tam mieszkają, a to już się nie godzi jak dla mnie. Tacy ludzie zazwyczaj strasznie się obnoszą pierwszą, większą zarobioną kasą. Chcą pokazać co to nie oni… To bardzo mnie denerwuje.
    Cenie sobie możliwość poznania ludzi z innych miast czy krajów, studia to świetna okazja ku temu. Nie należy narzekać tylko korzystać 🙂

    • Mnie też bardzo denerwuje wypieranie się/zapominanie, że jest się z małej miejscowości, i robienie z siebie wielkiego mieszczucha, jak nie ma z czego. Na studiach starałam się „dokulturalnić” w sensie korzystania z bibliotek, ganiania z seansu na seans w ramach cyklów filmowych pod tytułem 5 (lub późniejsze 6) złotych za Sztukę (jednym z wielu powodów, dla których zostałam wolontariuszką na recepcji 49 Krakowskiego Festiwalu Filmowego, była chęć zobaczenia słabo dostępnych filmów za darmo), wpychania się na spotkania z autorami itp. Nie ukrywam, że jestem z miasteczka, które liczy z 10 tysięcy mieszkańców i leży gdzieś po Kielcami. Zresztą po co ……

      • myślę, że chęć ukrywania pochodzenia bierze się z tego, że ludzie z małych miejscowości traktowani są nie zawsze równo przez mieszkańców tych większych (nie zawsze dużych:-) ) znam osoby, które pochodzą z małych, smiesznych mieścin, a zrobiły wiele dla miasta w którym mieszkają aktualnie (tzw. dużego miasta)a jednak ich pochodzenie krępuje ich samych i często jest im wytykane. I choć nie wstydzą się swojego „pochodzenia” starają się o nim nie mówić

      • A wielu przyjezdnych widzi wady danego miasta i wymyśliliby wiele rzeczy mogą usprawnić życie tego miasta.

      • Miss Jacobs, Lisku to wszystko to kompleksy – to tak samo jak ktoś wmówi rudemu, że rude jest brzydkie!
        Miłego dnia Wam życzę!:)

      • Rude jest piękne. Nie mówię tak tylko dlatego, że jestem rudym Lisem.

      • eeee gdzieś mi ta odpowiedź weszła gdzie nie miała:/

  3. Moni,
    Masz całkowitą racje w tym co piszesz. Wszystko ma swoją przyczyne, nic nie bierze się z powietrza w tym świecie. Do tego młodzi ludzie z małych miasteczek są bombardowani medialnym szambem, gdzie każdy jest piękny, młody, bogaty no i światowy… żyje w tym wielkim mieście, bez tego w ogóle się nie liczy. Wtedy młodym ludziom trudno jest patrzeć głębiej, a to co widzą w okół wcale im nie pomaga. Nie mają często możliwości chodzenia do teatru, dobrego kina etc. To wszystko kształtuje światopogląd.

    • Znam ludzi, którzy byli zupełnie inni przed wyjazdem na studia do dużego miasta, a kilka tygodni po rozpoczęciu studiów i ochłonięciu z wrażeń rzucili się w wir klubowych imprez. Według mnie wyjazd na studia do dużego miasta powinien być powodem do korzystania z intelektualnych i kulturalnych możliwości tego miasta. Sporo zależy od rodziny i środowiska. W moim małomiasteczkowym liceum miałam kolegę, którego rodzice mieli kupę kasy i mogli co tydzień jeździli do kina w Kielcach, ale padało sakramentalne wręcz pytanie „A po co ci to??”. Wielu młodych ludzi z małych miasteczek i wsi otoczenie bije do głowy, że po co ci czytanie książek, chodzenie do kina czy teatru itp., bo przecież ważniejsza jest kasa. Tylko i wyłącznie kasa.

  4. WSZYSTKO JEST NA SWÓJ WŁASNY SPOSÓB PIĘKNE!

  5. śledzę tę dyskusje i już mnie zmęczyła. Nie widzę sensu dzielenia ludzi na tych z Krakowa i spoza. Różnice są na innym poziomie – często ci napływowi bardziej identyfikują się z miastem niż tak zwani rodowici.

    • Ludzie są różni i różniści – podłużni i kuliści. Nie minął nawet tydzień, a ja też jestem zmęczona tą akcją. Znam ludzi, którzy są krakowianami w trzecim czy czwartym pokoleniu, i są naprawdę super. Są też tacy, którzy myślą, że jak już ich pradziadek spacerował Plantami, to są najlepsi, najważniejsi i reszta może im naskoczyć. Ta sama zasada dotyczy przyjezdnych.


Dodaj odpowiedź do lisksiazkowy Anuluj pisanie odpowiedzi